Przewędruję wielobarwne łąki,
Gdzie królują zwykłych maków pęki
I są róże, lilie, i hiacynty:
Każdy z nich w sobie zamknięty.
Mimo, że kobea brnie radośnie,
To kruk zazdrości za płatek szarpnie.
Wtedy płynnym ruchem go odgoni,
By wstrzymać wypływ słabości woni.
Wtem z wszechobecnej normalności
Ktoś opuści powłokę skrytości.
To koniczyna o czterech liściach
Odegrała walkę na uczuciach.
Poznała całą talię kart kwiatu,
Zaprosiła do tańca zachwytu
I rzuciła nań czar tajemniczy
Okazujący się tak leczniczy.
Jak wybitnie potrafił uleczyć?
Był w stanie wątpliwości zniszczyć,
Kruka odgonić w hen daleko,
A także szczęścia otworzyć wieko.
We wzruszającą podróż miłości
Zabrał na wspólnych skrzydłach ufności.
Mnie – kobeę, dla wszystkich nieistotną
W swym poszukiwaniu samotną.
Lecz teraz jest zupełnie inaczej.
Swój świat znalazła w duszy bliźniaczej,
Którą już potrafi uszczęśliwiać,
A także nauczyła się kochać.
Wie gdzie znajdzie pełne zrozumienie.
Wie gdzie znajdzie dobre pocieszenie.
Wie gdzie znajdzie swoje prawdziwe ,,ja”.
Wie gdzie znajdzie ją nieziemska magia.
Jak mokra pustynia w marzeniach.
W najgorszych i tych najlepszych dniach.
Wbrew wszelkim prawom, więzi zaznałam.
Najcudowniejszą jaką poznałam.
Jakże przewrotny potrafi być los.
I jak świetnie maskuje cichy głos.
Tym razem daje z uznaniem wianki
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz